30.12.2017

Jak wygląda Boże Narodzenie w Hiszpanii?



       Sernik zjedzony, prezenty już dawno rozpakowane, a choinka nagle traci tak magiczną moc i światło. Rodziny rozjeżdżają się, a ludzie wracają do swoich obowiązków i codziennego życia. Najpiękniejsze święta w roku właśnie dobiegły końca. Z łezką w oku żegnam najbliższych, pakuję swoją jak zawsze wypchaną po brzegi walizkę i udaję się na odprawę lotu do Barcelony. Czas wracać do rzeczywistości! Jednak.... Czy możecie uwierzyć, że Hiszpanie nadal oczekują na świąteczne kolacje w gronie rodzinnym, liczą na obfite prezenty i dekorują domy przytulnymi światełkami? Dzisiaj opowiem Wam jak wygląda Boże Narodzenie w Hiszpanii. Zaparzcie sobie herbatę, otulcie się kocem, a dla podtrzymania świątecznej atmosfery obierzcie mandarynki. Gotowi?






Zaczynamy!

      
       To chyba żadna nowość, że Hiszpanie uwielbiają świętować. Nie dziwi zatem fakt, że święta Bożego Narodzenia są dłuższe niż u nas w Polsce. Pierwszym dniem świąt jest tradycyjna Wigilia. Oczywiście w tym przypadku brakuje na stołach kapusty, pierogów i kutii. Takie smakołyki są tylko w Polsce! Hiszpania chwali się wykwintnie przygotowanymi owocami morza, pulchnymi krewetkami i homarami. Wielką popularnością cieszy się drób i wołowina, a także wszelkiego rodzaju ryby. W Hiszpanii tego dnia nie ma postu. Goście zbierają się przy stołach, aby zacząć wspólne świętowanie i celebrowanie narodzin Jezusa. Tradycja dzielenia się opłatek jest również obca Hiszpanom. Z doświadczenia wiem, że wielu z Was ucieszyłoby się na ten fakt, gdyż składanie życzeń zawsze wywołuje mieszane emocje, stres i nerwy. Osobiście rozczula mnie ten moment, gdy z ust bliskich mi osób płyną najserdeczniejsze życzenia, a zaraz po nich obdarowujemy się mocnymi uściskami. W gorącym kraju na pierwszy plan wchodzi gitara, śpiewanie, klaskanie i głośne rozmowy. Oleee!


Uczta trwa!

     
       Przyjęcie! Stół ugina się od potraw, pachnącym morzem, pokój wypełnia ciepła i rodzinna atmosfera. Ktoś otwiera skorupkę małży, jeszcze ktoś inny łamie swoje zęby o twardego turrona – hiszpańską czekoladę z bakaliami, a policzki ciotek zaróżowiły się od pysznego wina. Kolację bardzo często kończy akcent prezentów lub pasterka.

       Jeśli chodzi o długo wyczekiwane prezenty to Hiszpanie postanowili podążać za tradycją i obdarowują się upominkami nie w Dzień Wigilii czy Bożego Narodzenia, lecz w Święto Trzech Króli. To właśnie wtedy Kacper, Melchior i Baltazar przynoszą najpiękniejsze, największe i najdroższe prezenty. (Olaboga, gdy za kilka lat zostanę mamą, mieszkającą w Hiszpanii!) Bowiem największą magią według Hiszpanów jest wyczekiwanie na wędrujących Trzech Króli oraz oczywiście prezenty. Ale ! Żeby nie było smutno! W Dzień Wigilii każdy znajdzie coś skromnego pod swoją choinką. Bardzo często są to małe upominki, dające jak najwięcej radości.







Święta, Święta i po świętach...?


       Jak już wspominałam Hiszpanie uwielbiają świętować. W pogoni za tradycją Boże Narodzenie wcale nie kończy się już po naszym polskim „drugim dniu świąt”. Ciepłe uściski, bogate kolacje rodzinne i życzliwe „Wesołych Świąt” podtrzymuje się aż do dnia Trzech Króli. Te niespełna dwa tygodnie wypełnione są zabawą, podsycaniem świątecznej atmosfery i odwiedzaniem rodzin. Mam ogromne szczęście, ponieważ dzięki temu razem z moim narzeczonym możemy spędzić część świąt zarówno w Polsce jak i w Hiszpanii. Dlatego skrobię do Was dzisiaj z nieba. Z samolotu pełnego ludzi, dzieci i wyczekiwania. Większość pasażerów leci na świąteczne wakacje, inni zaczynają pracę, a jeszcze inni podróżują z zamiarem świętowania Bożego Narodzenia właśnie tutaj w Barcelonie. Moje zaspane oczy już tęsknią za Polską, a tym samym cieszą się na widok palm i błękitnego nieba. Planuję iść na bożonarodzeniowy jarmark świąteczny, celebrować Nowy Rok i objadać się dla odmiany hiszpańskimi potrawami. Każde święta mają w sobie coś niezwykłego i magicznego. Kocham polskie Boże Narodzenie za przepiękną i bogatą tradycję i bliskość z moją rodziną. Jakkolwiek każdy zakątek na świecie ma do zaoferowania iskierkę magii. W końcu są świętowane Narodziny Jezusa, naszego Wybawcy!





       W iście hiszpańskim akcencie chcę Wam życzyć kochani nadal Wesołych Świąt, celebracji Nowego Roku z sercem pełnym miłości i ciałem gotowym do działania. Życzę Wam mnóstwa nowych motywacji, setki inspiracji i szampańskiej zabawy ! A już niebawem na blogu pojawi się post o tym, jak Hiszpanie świętują Sylwestra i Dzień Trzech Króli. Pozwólcie mi tylko rozpakować się, rozgościć, wyspać i ochłonąć po świętach w Polsce pełnych wrażeń i atrakcji.  


      Ściskam mocno,

Wasza Paulina G Lifestyle  



21.12.2017

Co z tą magią świąt?



       Już od początku grudnia instagram wypełnia się zdjęciami najmodniejszych w tym sezonie choinek. Stroiki bożonarodzeniowe szczycą się swą oryginalnością i elegancją, a Mikołaj swoim krzykliwym Ho, ho, ho nawołuje do kupowania prezentów. Znani blogerzy zdradzają unikalne i niepowtarzalne przepisy na pierniczki, idealne sposoby na pakowanie prezentów czy oszałamiające kreacje modowe. Głównym tematem na spotkaniach towarzyskich jest Boże Narodzenie, a wiszące na linii telefonicznej ciotki, mamy i babcie pilnie notują i planują potrawy, które pod koniec miesiąca wjadą na stół. Zapewne młode dziewuchy rzucają się w wir siłowni, aby zrobić miejsce na świąteczne potrawy, dla których i tak nigdy nie ma wystarczająco miejsca w brzuchu. Sklepy bombardują pięknymi dekoracjami, z głośników wylewa się Merry Christmas, a reklamy zapewniają, że z tym akurat karpiem, bombką czy choinką święta będą magiczne...


Co dzieje się wtedy ze mną?                                                                              

       Szaleję na punkcie dekoracji świątecznych, przymierzam się do kupna nowych zimowych kubków i rozpoczynam zakupy. Kupuję prezenty dla rodziny, ratuję się z opresji „Nie mam się w co ubrać na święta”, zaopatruję się w szafkę słodyczy i herbat. W każdym sklepie wypatruję kolejnych światełek, zmieniam koncepcję na wystrój mieszkania i narzekam jak mało mam miejsca w domu. Przecież Instagram i Pinterest podsuwa mi tak wiele inspiracji, że dobrze byłoby mieć dwie choinki, najlepiej w różnych wersjach, ta minimalistyczna i złoto-czerwona. A może coś przegapiłam i w tym roku najmodniejsza jest granatowa? Planuję co też postawić w małej skromnej kuchni i odliczam dni do wizyty w Polsce. W tym czasie zapominam o jakiejkolwiek muzyce, a moje głośniki wypełnia Michael Buble i Merry Christmas. W tym czasie z dziwną chęcią posiadania i kupowania biegam do centrum handlowych, a moją głowę bombardują setki pomysłów na prezenty i rzeczy do kupienia. Przecież też chcę, żeby tegoroczne święta były magiczne. W tym czasie również bardzo szybko zdaję sobie sprawę, że zapomniałam się trochę i wracam na swój własny dziwaczny tor Bożonarodzeniowy...






O co chodzi z tą magią?


       W porę opamiętuję się i zdaję sobie sprawę, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Magia nie znajduje się w kolorowych światełkach, drewnianych podstawkach pod kubek z grzańcem czy wymarzonych prezentach. Żeby nie wiem jak się starać nie da się zaplanować magii na dokładnie 24 grudnia i kolejne 2 dni świąt. Nieważne jak wiele reniferków i Mikołajów postawimy przed domem. Nieważne z jaką wściekłością będą migać światełka na choince. Nieważne czy na stole będzie ryba po grecku, sernik czy najpiękniej udekorowane pierniki. Magii nie zaplanujemy! Magia pojawia się nieoczekiwanie, nachodzi nas znienacka! Otula swoją dobrocią, roztapia nasze serca, maluje uśmiechy na twarzy i sprawia, że wszystko staje się jaśniejsze. Łatwiej jest wybaczyć, schować focha, odłożyć nerwy w kąt i cieszyć się teraźniejszością.


Gdzie znaleźć magię?


       Magia jest wtedy, gdy odklejam się od internetu i komputera na kilka dobrych dni, a chrapanie psa jest najpiękniejszych hałasem, jaki mogę w danej chwili słuchać. Magia jest wtedy, gdy pędzę po deszczowym chodniku na gorącą herbatę wypitą w towarzystwie brata i jego narzeczonej. Magia jest wtedy, gdy tańczę razem z wirującymi płatkami śniegu i rzucam psu patyk, aby aportował, podczas gdy w domu zlew ugina się pod ciężarem niewstawionych brudnych naczyń do zmywarki. Magia jest wtedy, gdy zapominam o codziennych obowiązkach, nie dbam o to, czy jest akurat 12 potraw, obrus jest idealnie wyprasowany, a prezenty odpowiednio drogie i pokaźne. Magia jest wtedy, gdy pokój wypełniają salwy śmiechu moich najbliższych, a brzuchy bolą nas od śmiechu nawet jeśli jest to poniedziałek. Magia jest wtedy, gdy daję ponieść się chwili, a moje serce rozpływa się na myśl o Bożym Narodzeniu. Bo przecież to nie jest święto jedzenia, choinki czy prezentów, ale święto Bożego Narodzenia! Naszego Wybawcy, Ojca! Czy to nie piękne, że właśnie Tego Dnia cały świat zatrzymuje się, aby celebrować Jego narodzenie? Czy to nie wystarczająco magiczne, aby przesadzać jeszcze z prezentami, dekoracjami i zbędnym zamieszaniem wokół perfekcyjności? Czy narodziny Syna Bożego, naszego Jezusa nie są wystarczająco perfekcyjne?
Daruj sobie tego roku męczącą krzątaninę, nerwy, gdy coś idzie nie po Twojej myśli, a śnieg jak na złość roztapia się zaraz po zderzeniu się z ziemią. Daruj sobie przygotowania ponad Twoje siły, wyszukane potrawy i drogie prezenty. Ubierz się pięknie i wygodnie, zrób najbardziej uroczy makijaż w postaci uśmiechu i błyszczących ze szczęścia oczu i otwórz swoje serce dla pukającego do Ciebie Boga. Weź za rękę swojego ukochanego, ucałuj mamę, powiedz najbliższym jak bardzo ich kochasz i świętuj urodziny Jezusa!






       Oczywiście dołączę się do Ciebie! W tych dniach będę wyjątkowo nieobecna w mediach społecznościowych, uwagę skupię na rodzinie i na samej sobie. Będę obżerać się blokiem czekoladowym, obserwować dorastające kuzynki, tłumaczyć hiszpański/angielski mojego narzeczonego, śmiać się z żartów brata i plotkować z mamą. Zapewne będę też gapić się jak zaczarowana w choinkę i z wielkim entuzjazmem otwierać prezenty. W tym wszystkim będę czuć magię! Tego dnia Jezus wyjątkowo będzie obecny w moim rodzinnym domu. Czy to nie jest wystarczająco magiczne?






       Życzę Wam kochani radosnych i magicznych świąt Bożego Narodzenia. Aby Wasze serca oblała fala miłości, pokoju i wiary w to, że On naprawdę jest, a Wasze świętowanie nie jest puste i bez znaczenia.



                                       Magicznych Świąt!    



13.12.2017

Strength define us... o filmie, który musisz obejrzeć!



       Lubię płytkie filmy. Małostkowe fabuły, gdzie kobiety biegają w szpilkach po ulicach Nowego Jorku, wylewają kawę na przechodniów, odbierając przy tym telefon i niczym bohaterka uciekająca przed rozpędzonym na nią autem. Lubię filmy przewidywalne, bez kołaczącego serca, szeroko otwartych oczu i wstrzymanych oddechów. Akcje, przy których odprężam się, a kolejne kadry utwierdzają mnie w przekonaniu, że już najwyższy czas na zagłębienie się w przestworzach poduszek i ogromnej, przygniatającej moje ciało kołdry. Z wielką chęcią zasiadam do filmów, które od samego początku dają mi pewność spokojnie przespanej nocy, uśpionych emocji i brak ryzyka otwarcia lawiny myśli, pytań, refleksji i łez. Jakże jednak rzadko zdarzają mi się takie filmy. Tym samym jak bardzo jestem za to wdzięczna J. On zawsze ma cierpliwość do szukania perełek wśród filmów. Tym razem też mnie nie zawiódł. Znalazł! On z kubkiem fervexu na zwalczenie grypy, ja z gorącą kawą na rozbudzenie po pracy. Na osłodę zafundowaliśmy sobie belgijskie czekoladki i rozpoczęliśmy weekend. Wcisnęłam play, a ekran wyświetlił tytuł filmu Stronger. Zaczęło się! 





       Reżyseria: David Gordon Green. Scenariusz: John Pollono. Historia oparta na faktach autentycznych – Boston rok 2013. Maraton, w którym uczestniczyło setki tysięcy ludzi. Dwa ogromne wybuchy. Atak terrorystyczny. Setki ludzkich istnień, które od tego wydarzenia już nigdy nie były takie same. Chwile grozy, gęsia skórka, łzy wzruszenia i niewypowiedziana chęć do walki.

       Jeff Bauman prowadzi życie zwyczajnego mężczyzny. Mimo dojrzewającego wieku nadal mieszka z mamą, imprezuje z kolegami, pracuje i stara się o względy naturalnej piękności Erin. Jego życie całkowicie zmienia się po wybuchu bomb na maratonie bostońskim. Tego dnia Jeff kibicuje swojej dziewczynie, motywuje do biegu, nie pozwala jej się poddać. Tego dnia zostaje on pozbawiony obu dolnych kończyn, a tym samym sensu życia. Reżyser przeprowadza widza poprzez szereg trudnych do udźwignięcia emocji. Nagle zostajemy tajemniczymi podglądaczami nowego życia bohatera. Obserwujemy jego zmagania z najprostszymi czynnościami życiowymi, śledzimy pierwsze kroki bohatera, dostrzegamy jego wymuszony uśmiech i ukryte łzy bezsilności. Bezwstydnie możemy zajrzeć w głąb jego serca, aby zaraz potem usłyszeć jak wiele strachu i rozpaczy w sobie skrywa. Piękna historia o walce o własne życie, o obecności najbliższych w jakże trudnych momentach oraz o sile, która drzemie w każdym z nas.

       Spędziłam dwie godziny przed ekranem komputera. Mrużyłam oczy, gdy nie mogłam znieść kolejnych upadków bohatera, zaciskałam dłonie w pięści, kibicując gorąco i miętosiłam róg koca z nerwów. Czułam się niemoralnie dziwnie, podglądając bohatera w tak intymnych chwilach jego życia. Zdawało się, że towarzyszę każdej łzie, która toczyła się po jego policzku. Moje ciało rwało się do pomocy mu, choćby w pokonaniu kolejnych schodów, wycieczki do łazienki czy ubraniu się. Tym samym złościłam się na niego i biłam dłońmi w poduszkę, gdy po raz kolejny upijał się do nieprzytomności, opuszczał zajęcia rehabilitacyjne lub zamykał się w pokoju, przesypiając cały dzień. Poczułam wielką empatię do Jeffa. Rozumiałam, dlaczego nie chce, aby nazywano go bohaterem. Doskonale wiedziałam, że nie czuł się godny takiego określenia. Przy każdym wschodzie słońca zmagał się z kolejnym dniem, kolejnym wyzwaniem i stawianiu czoła nowej rzeczywistości. Szukał sensu życia.




       Bo jak odnaleźć właściwy kurs, gdy nagle traci się obie nogi. Jak szukać spełnienia, gdy mamy problem z wykonaniem najprostszych czynności życiowych? Jak sprostać zadaniu bycia ojcem, mężczyzną? Jak znów być postrzeganym jako normalny człowiek? Jak uniknąć litościwych spojrzeń ludzi, a tym samym odnaleźć w sobie siłę i wolę do walki?

       Historia tak piękna i niebywała w swojej prostocie. Spodziewałam się hektolitrów łez i użalania się nad sytuacją niepełnosprawności, a dostałam w prezencie ogromną porcję motywacji i wiary w ludzkie możliwości. Rozbudzono we mnie nowego rodzaju energię. Empatię, wewnętrzny smutek, a tym samym radość i dumę. Jeff Buman to nie tylko postać z filmu. To autentyczna osoba, która przeszła przez to wszystko. Po obejrzeniu filmu przekopałam przestworza Internetu w poszukiwaniu bohatera. Przeczytałam masę wywiadów, zobaczyłam jego obecne życie i usłyszałam refleksje związane z jego tragicznym wypadkiem. Jeff Bauman to żywy dowód na to, że można wszystko, że siła definiuje Ciebie i zawsze możesz postawić kolejny krok. Nawet jeśli tracisz grunt pod stopami. 

         A poniżej możecie zobaczyć zwiastun filmu.





9.12.2017

Idealne zaręczyny- czy takie istnieją?



       Lejąca się do ziemi suknia, lśniące pantofelki niczym u Kopciuszka i pachnące kwiaty. Magiczna chwila, w której mówicie sobie TAK, a setka gości świętuje razem z Wami ten wyjątkowy dzień. Brawa, łzy wzruszenia i tańce do białego rana... Zanim jednak dojdzie do tego wszystkiego potrzeba miesięcy, a nawet lat na zebranie odpowiedniego budżetu, rezerwacje restauracji, decyzje o motywie przewodnim, lista gości, auto, suknia, garnitur, obrączki... lista nie ma końca! Ale zaraz! Jako pierwsze przede wszystkim muszą być idealne zaręczyny! Takie z fajerwerkami, pierścionkiem z brylantem i publiką. Takie z łezką w oku i zachwytem w oczach przyjaciółek. Jednym słowem IDEALNE! Czy takie istnieją?




       Przeglądam strony internetowe, inne blogi i w głowie mi się przewraca. W pierwszej chwili wznoszę oczy do nieba i dziękuję, że to nie mi przyszło zajmować się organizacją zaręczyn. Poradniki szepczą, że ma być wyjątkowo niczym z filmu, radzą, że broń Panie Boże nie iść na łatwiznę, straszą oberwaniem kwiatkiem po głowie, a najczarniejsze scenariusze przewidują obrócenie się panny na pięcie i rozstanie. Zaczęłam zatem zastanawiać się jakie są też te Idealne Zaręczyny? Jako że nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedykolwiek wyjdę za mąż, nie tworzyłam bajkowych scenariuszy. Stało się! Ot, co! Mój ukochany po upływie naszych czterech słodko burzliwych lat padł przede mną na kolano i oświadczył się. Było idealnie!

Idealnie, czyli jak?


       Po naszemu. Zaręczyny były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Było to mniej więcej w połowie września w jednym z ważniejszych dla nas dni, kiedy wspólnie podjęliśmy decyzję o zamieszkaniu w Hiszpanii. Wynajęliśmy małe mieszkanko i cały dzień sprzątaliśmy, nosiliśmy pudła, rozpakowywaliśmy się i urządzaliśmy pierwszy raz na swoim. Godziny przelatywały przez palce,a zegar wybił godzinę dziewiątą. Oboje zorientowaliśmy się, że nie przygotowaliśmy żadnej kolacji. Nalegałam, żeby zjeść coś na szybko, ale J. upierał się przy wyjściu do restauracji. Rozczesałam więc włosy, wskoczyłam w zwiewną sukienkę i po kilku minutach byłam już gotowa. Szliśmy, podziwiając alejkę prowadzącą do restauracji przy plaży i planowaliśmy wycieczki na kolejne dni w celu poznania nowej okolicy. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że wybrana przez nas restauracja jest już zamknięta. Sezon letni powoli dobiegał końca, więc nie było się czemu dziwić. Mój chłopak jednak wyraźnie się przejął, jakkolwiek tuż za rogiem znaleźliśmy kolejne przytulne miejsce. Zamówiliśmy lasagne i spaghetti i leniwie gawędząc rozkoszowaliśmy się jedzeniem i świetną atmosferą. Opuściliśmy restaurację w dość szybkim jak na nas tempie. J. koniecznie chciał pospacerować wśród urokliwych uliczek zanim zajdzie słońce, nie zapomniał nawet o statywie na aparat specjalnie na tą okazję. Cały czas kręciłam ze śmiechem głową, zastanawiając się skąd on też bierze całą energię i pomysły po tak aktywnym dniu. Gdy doszliśmy do schodów prowadzących do ogrodu mój romantyk uznał, że jest to miejsce na idealne zdjęcie pamiątkowe. Ustawił statyw, a ja zaczęłam odliczać sekundy do uchwycenia nas przez kamerę. Nagle J. wziął moje dłonie w swoje, wypowiedział najpiękniejsze słowa miłości po czym uklęknął przede mną i oświadczył się. Świat się wtedy zatrzymał. Serce waliło mi jak opętane, czułam morską bryzę na swojej twarzy, a huk fal rozbijających się o skały sprawiał, że kręciło mi się w głowie. Oprócz lśniących gwiazd nie było obok nas nikogo tylko my dwoje- zakochani, decydujący kroczyć razem przez resztę życia.





       Powiedzcie mi kochani, czy w takim momencie ważne są niezdarnie rozwiane włosy, brak makijażu, pryszcz na brodzie czy płaskie cichobiegi? Czy wtedy liczy się lot balonem, pęk róż i brylant na pierścionku? Co może być bardziej idealnego od TEGO pytania w momencie, który zdaje się odpowiedni dla obojga? Gdy oboje czują, że to właśnie Teraz i Tu jest czas na powiedzenie TAK, że od teraz na zawsze, na dobre i na złe razem. Reszta to tylko dekoracyjne dodatki.


A Waszym okiem jak wyglądają idealne zaręczyny? A może któraś z Was ma już swoje wspomnienia związane z tym wyjątkowym momentem? Koniecznie podzielcie się tym ze mną w komentarzach! 

Ściskam mocno!




5.12.2017

Magia czy porażka wielkich miast?



       Wyszłyśmy z salonu sukni ślubnych. To był dzień pełen ciężkiej pracy, kilku pokazów mody i przymiarek kreacji. Moje stopy piekły od niewygodnych szpilek, a kolano ponownie dawało o sobie znać. Obcasy zdecydowanie nie służą mojemu zdrowiu. Na zegarze właśnie wybiła siódma. Zmrok okrył już ulice miasta, a temperatura spadła znacznie poniżej dziesięciu stopni. Urok zimowej Hiszpanii, gdzie w dzień słońce grzeje twarze i termometry dumnie pokazują trzynaście stopni, aby tuż po zmroku ze zdziwieniem otulać się podwójną porcją swetrów i szalików. Rozmawiałam przez chwilę z nowo poznaną dziewczyną. Tego dnia przyszło nam pracować razem po raz pierwszy. Gawędziłyśmy o nadchodzących świętach, planach na jutro i historii, która doprowadziła nas obie do Barcelony Razem z nowo poznaną dziewczyną Wędrowałam Passeig de Gracia obserwując miejski gwar. Barcelona tętniła życiem! Tłumy ludzi,przeciskających się w każdym kierunku, wielkie torby obijające się o nogi i plecy przypadkowych przechodniów. Kobieta potykająca się na zbyt wysokich obcasach, grupa Azjatów (zapewne turystów), którzy niespodziewanie zadecydowali zatrzymać się na środku chodnika, powodując wielki korek i niezadowolenie dookoła. W oddali ktoś krzyknął, następnie kierowca nerwowo zatrąbił, a w ślad za nim ruszyły inne auta. Moich uszu dobiegał piskliwy dzwonek otwieranych i zamykanych drzwi wejściowych sklepów. Tupot stóp, pędzący ludzie i rzucone „perdon”, gdy po raz kolejny zostaję potrącona przez spieszących się przechodniów.



    Wszystko to oświetlały metrowe, a może nawet kilometrowe łańcuchy lampek świątecznych. Na czubkach każdej latarni dumnie zawisły gwiazdy i śnieżynki. Wystawy sklepowe wypełniły się dekoracjami świątecznymi,a co druga mijana przeze mnie choinka była coraz piękniejsza. Okienka mieniły się tysiącem barw, lśniących bombek, skrzących się stroików, świecących gwiazdek i grających Mikołajów. Miałam dziwnie wrażenie, że właściciele sklepów urządzają tajemnicze zawody. Która wystawa jest piękniejsza? Bardziej pokaźna? Która przykuwa największą uwagę?

       Przechodząc Passeig de Gracia nie sposób doliczyć się restauracji, kawiarenek i innych oryginalnych miejsc, gdzie można usiąść, poplotkować ze znajomymi i zjeść pyszne specjały, czy napić się kawy. W zwykły wieczór wszystkie miejsca były pełne! Z barów wylewały się tłumy ludzi. Każdy coś zamawiał, za coś płacił, pytał o wolne miejsca, prosił o menu... Z każdej strony dało się słyszeć gwar i śmiechy. Moje nozdrza zanotowały, że w którejś z restauracji kucharz zapomniał o palącym się kawałku mięsa, a dźwięk stukających o siebie filiżanek przywołał chęć wypicia kolejnej już dzisiaj kawy. Co za atmosfera! Co za gwar i pobudzenie!

       Uważne obserwacje przerwał mi głos Alice: „- Ja skręcam w tą uliczkę, a Ty? W której dzielnicy mieszkasz? – „Ooo nie, ja nie mieszkam w Barcelonie. Moje mieszkanie jest w Roda de Bara, około godzinki drogi stąd.” – odpowiedziałam z tęsknym uśmiechem na twarzy na co otrzymałam odpowiedź: -„Ohh, biedna.” Po czym typowo po hiszpańsku dałyśmy sobie dwa buziaki w policzki na pożegnanie i tyle widziałam nowo poznaną dziewczynę. Podążałam tłoczną ulicą, a w głowie nadal dźwięczał mi głos Alice: „Ohh, biedna.” Biedna ja?    



      Oczami wyobraźni przeniosłam się do mojego miasteczka. Do wysokich, spadzistych klifów, obrośniętych drzewami, aloesem i kaktusami. Usłyszałam szum morza i huk fal rozbijających się o skały. We wspomnieniach odnalazłam wszystkie spacery, pikniki i kąpiele na pobliskich plażach. Niemal czułam morską bryzę i zapach owoców morza dobiegający z pobliskich restauracji. Przypomniałam sobie dotyk gorącego piasku i słony smak na mojej skórze. Z zamyśleń wyrwał mnie klakson samochodu. Prawie wpadłam na przechodnia. Owinęłam się szczelniej płaszczem i pędem ruszyłam na stację. Do Roda de Bara, proszę! Miasteczka, gdzie sąsiedzi znają się i każdego dnia ucinają przyjacielskie pogawędki, do malutkich sklepów gdzie nie dostaję oczopląsu i tysiąca wątpliwości przy wyborze jednego swetra, do wąskich uliczek gdzie słyszę własne kroki odbijające się echem wśród kolorowych budynków. Do mojego mieszkanka gdzie mogę otworzyć szeroko okna, a jedyny odgłos to szum drzew i plusk wody w basenie. Oh biedna ja ! Pomyślałam z uśmiechem na twarzy! Mieszkam w jednym z najbardziej malowniczych zakątków Katalonii. Gdzie czas zatrzymuje się w magicznych chwilach, gdzie podziwiam błękit nieba, a żadne wieżowce nie mogą mi w tym przeszkodzić. Gdy na całym ogromnym świecie czuję się jakby to właśnie było TU. Blisko natury, na gorącym piasku jednych z plaż lub przy gorącej kawie, parzonej przez znaną mi kelnerkę. Gdzie słyszę szczekanie psa sąsiadki lub śmiech dzieci, bawiących się w ogrodzie. Miejsce, gdzie każdy odgłos jest na wagę złota, a zapachy tak idealnie do siebie pasują. Całość, która tworzy idealne miejsce do odpoczynku, zebrania myśli i posłuchania własnego serca. Miejsce, gdzie nie da się nie uśmiechać i odpoczywać. Magia, którą daje nam w prezencie kontakt z naturą, spokój i harmonia. Jak pięknie! Jaką szczęściarą przyszło mi być!






       Po powrocie do domu, zjadam przyrządzoną przez narzeczonego kolację, siadam na kanapie z kubkiem parującej herbaty i uśmiecham się do wspomnień tłocznej Barcelony. Do pięknych dekoracji, tętniących życiem ulic i przepychu, który zmusza do kupowania, posiadania, wyścigu. Uśmiecham się do Barcelony, bo jest zachwycająca! Jednak nie na zawsze, nie na moją spokojną i romantyczną duszę. Pewnie za kilka dni znów wsiądę w pociąg, jadący do Barcelony. Pewnie znów wpadnę w pędzący wir i razem z innymi przechodniami będę tworzyć tłum. Póki co napawam się ciszą, przestrzenią i odpoczywam w miejscu, które zdaje się być idealne dla mnie.     

      A Wy kochani? Gdzie jest Wasze miejsce? Odnajdujecie się w wielkich miastach i pędzącym życiu czy tkwi w Was spokojna dusza? Jestem, bardzo ciekawa gdzie wolicie mieszkać! Koniecznie podzielcie się swoimi odczuciami w komentarzach.


Ściskam mocno ze spokojnego mieszkanka przy plaży!



29.11.2017

Listopad pod lupą



       Przywiał wielkie suche liście, zimne wieczory i puste plaże na wybrzeżu. Hiszpanie próbują ubrać się w cieplejsze warstwy swetrów, rękawiczek i szalików, co jednak wychodzi  im przezabawnie. Moim okiem zwyczajnie nie przywykli do kilkustopniowych temperatur. Hola, bo przecież kto jest w stanie przywyknąć?! Za to właśnie nie lubię listopada! Za pochmurne niebo, zmokłe liście, przeszywające zimno tak, że mam gęsią skórkę i chłodne wieczory w domu. Listopad to miesiąc, gdy po raz pierwszy założyłam zimową kurtkę i rękawiczki, gdy po raz pierwszy włączyłam ogrzewanie w domu i po raz pierwszy chciało mi się płakać podczas jesieni. Gdzie podziały się długie wieczory przesiadywane na plaży? Gdzie Ci wszyscy weseli turyści? Co stało się z moją ulubioną restauracją, gdzie podają najlepsze kalmary i dlaczego zamknęli budkę z goframi? Listopad! Wszystkiemu winny jest listopad. Jakkolwiek kartki z kalendarza przeskakują zwinnie w stronę grudnia i z zachwytem mogę stwierdzić, że nadchodzi coś wielkiego, coś magicznego...

       Chcecie zobaczyć jak przeżyłam swój pierwszy listopad w Hiszpanii? Zapraszam na kolejny post z serii Miesiąc pod lupą! 





Blogowo


       Działo się mnóstwo, ale niestety nie byłam w stanie być online i na bieżąco przez większą część miesiąca. Pochłonęła mnie praca jako modelka, ale o tym za chwilkę. Blog! Moje starania docenił magazyn Avanti  i opublikował efekty sesji zdjęciowej oraz współpracę z marką Chronostar, o której możecie poczytać tutaj -> Wish list to do in life. To dla mnie ogromny prezent i kolejna dawka motywacji. Dziękuję kochani, że tworzycie to miejsce razem ze mną. Zakładając bloga, nie spodziewałam się tak wielkiej porcji radości i satysfakcji. Dziękuję, że jesteście!




       W tym miesiącu na blogu pojawiło się 5 nowych wpisów, z czego najchętniej czytane to: 





     
       A z kolejnych nowości... Właśnie powstał cykl na Paulina G Lifestyle! Seria wypełniona po brzegi przygotowaniami ślubnymi, miłością i relacjami międzyludzkimi. Po więcej szczegółów zapraszam tutaj (klik) lub klikając w etykietę Love po prawej stronie bloga. Mam nadzieję, że Wam się spodoba!





Zawodowo


       Modeling- sprawca mojej nieobecności na blogu, przeraźliwie wczesnych pobudek o czwartej rano i dni pełnych zabiegania. Lookbook, castingi i praca dla katalogu online pochłonęła mnie doszczętnie. Kocham  to, co robię i cieszę się, że po dłuższej przerwie w modelingu mogłam wrócić i tak intensywnie zacząć pracę. Poznałam niesamowitych ludzi, wykonałam świetne projekty, których efekty możecie zobaczyć poniżej, a być może już niedługo będę mogła lecieć do Porto! Jakkolwiek zatęskniłam za łóżkiem, kawą pitą bez pośpiechu i za Wami. Biorę więc każdą wolną chwilę, delektuję się nią i czerpię energię na kolejne projekty. Trzymajcie kciuki!  



      


Sielankowo


       Początek listopada głównie spędziłam w domu, liżąc swoje rany po starciu z czołgiem, a raczej moim wypadku na rolkach i wyskakującym niespodziewanie aucie. Dwa tygodnie przytulałam się do koca, nosiłam za duże na mnie ubrania mojego narzeczonego i syczałam z bólu. Dziękuję za Wasze wsparcie i wiadomości w poprzednim miesiącu. Dzięki Bogu obyło się bez poważniejszych obrażeń,  a ja mam się już całkiem dobrze. Jakkolwiek sielankowo w listopadzie pominęłam wiele spotkań czy wyjść do restauracji. Wolne chwile umilaliśmy sobie z J. w domu przyrządzając kraby i małże, popijając hiszpańskie wino  i oglądając serial. Zakończyłam właśnie sezon szósty i jak na razie ostatni „Homeland”. Ktokolwiek widział? Jeśli nie, to polecam! Cieplejsze dni wyruszaliśmy na romantyczne spacery w naszej okolicy, podziwialiśmy zachód słońca i popijaliśmy kawę. Małe, pozornie nic nieznaczące rzeczy, a każdego dnia przynoszą mi tak wiele radości i energii!






Zakupy


       Siedzenie w domu i letnie ubrania w szafie doprowadziły mnie do zakupoholizmu. Za każdym razem, gdy pojawiałam się w centrum handlowym przynosiłam do domu torebkę, bluzkę, czy nowy peeling z balsamem do ciała. Dające się we znaki zimno w Hiszpanii zmusiło mnie do kupienia spodni, tym razem bez żadnych dziur! Zwykle, nudne i normalne spodnie. Za to, oh, jakie ciepłe! Doceniłam je podczas wycieczek do Barcelony o czwartej nad ranem. W mojej kolekcji pojawiły się również nowe botki, do których zdecydowanie mam słabość. W tym miesiącu zaczęłam powoli rozglądać się za dekoracją świąteczną do mieszkania, a bilety do Polski już czekają niecierpliwie na grudzień. Zakupione z wielkim wyprzedzeniem!






      Co nie byłam w stanie kupić samodzielnie zamówiłam online! Z pomocą przyszedł mi sklep internetowy online natinati, gdzie znalazłam same dobroci dla siebie w świetnych cenach. Chcecie sprawdzić? Łapcie tutaj link do sklepu, a na kod: FANPAULI17 dostaniecie 10% rabatu. Udanych zakupów! 


 4 najlepsze zdjęcia listopada


       Poniżej Wasze ulubione zdjęcia z instagrama G_Pauli





       Jak minął Wasz listopad? Pełen gorącej herbaty i książek, czy może równie aktywny i zabiegany? Do usłyszenia w komentarzach!



Zawinięta w koc,

Wasza Paulina G Lifestyle


25.11.2017

Follow your heart- nowy cykl na blogu!



       
       Miało być o wakacjach. O krystalicznie czystej wodzie, gorącym piasku i słońcu, które czyni cuda. Miało być turystycznie i z lekkim wspomnieniem minionego lata. Miał być powrót do sielanki, odrobina ciepła i sposób na przetrwanie jesieni. Miało być to wszystko, ale nie będzie. Zostałam rozproszona! Moją uwagę odwróciły lejące się suknie z ciągnącym się tiulem, te niczym księżniczki i te eleganckie z rozcięciem na udzie. Zostałam rozproszona przez wesele, ślub i planowanie! Nie żebym już teraz zaraz organizowała swoje wesele, chociaż zaręczyny już za mną, więc pojawiły się również pierwsze myśli o weselu. W minioną sobotę  miarkę przelała moja wizyta na targach ślubnych. Mój zawodowy los tak chciał, że po raz kolejny  znalazłam się wśród długonogich dziewczyn i przystojnych facetów, prezentujących na wybiegu najnowsze kolekcje. Tym razem przypadło mi w udziale zasiąść na honorowym miejscu i zwyczajne oglądać pokaz. Miło było dla odmiany wygodnie usiąść i podziwiać piękne kreacje z dala od nerwowych przygotowań i ciężkiej pracy przez cały dzień. Pokaz przebiegł fenomenalnie! Czysta biel, niewinność połączona z seksapilem i elegancją. Oh! Rozmarzyłam się! Wtedy to właśnie pomiędzy jedną suknią, kwiatkiem, a garniturem zdałam sobie sprawę, że ja też już niedługo zostanę żoną. O zgrozo w młodzieńczych latach należałam do grupy, która powtarzała uparcie „Nigdy nie wyjdę za mąż!” Życie jednak potrafi zaskoczyć i ostatecznie tak- wychodzę za mąż!




       Na pokaz przybyliśmy z J. dużo wcześniej. Tego dnia wraz z prezentacją kolekcji odbywały się targi ślubne. Mnóstwo stoisk poustawianych w rzędach, niczym kręte uliczki. Zagadujący i uśmiechający się ludzie, świeżo upieczeni nowożeńcy, zapach świeżych kwiatów, przepięknie udekorowane stoły, pokaźne limuzyny lub oldschool’owe auta. Setki inspiracji i pomocna dłoń w organizacji kusiła do zabrania się za planowanie wesela jak najszybciej! Z rozmarzeniem oglądałam błyszczące suknie ślubne, podpatrywałam urocze lokale na urządzenie przyjęcia i inspirowałam się zabawnymi fotobudkami, kącikiem tropikalnym i różnego rodzaju przekąskami. Moje oczy czujnie podążały za każdym kolorem, węch prowadził do najpiękniejszych butików ze świeżych kwiatów, a ciało, niczym zwariowane niosło mnie w coraz to głębsze uliczki i inspiracje ślubne. Ucięłam sobie pogawędkę z konsultantką marki sukien ślubnych Rosa Clara oraz Beautiful Bride, rozmawiałyśmy o najpiękniejszych fasonach, o najczęstszych wyborach przyszłych Panien Młodych i ich wymarzonym ślubie. Przepadłam! Z błyskiem w oczach obserwowałam otaczające mnie stoiska, wodziłam wzrokiem za parami i starałam się wyobrazić ich ślub i historię miłosną. Nie byłabym sobą, gdyby w mojej głowie nie pojawiły się pytania: Skąd  wiedzą, że są sobie pisani? Jak się  poznali? Co ich w sobie urzekło? Jaką mają swoją najpiękniejszą wizję ślubu? Czy chcą ślub kościelny, czy nie ma to dla nich znaczenia? Bombardowało mnie tysiące myśli! 

       Właśnie wtedy wpadłam na szalony pomysł. Rozpocznę nowy cykl na moim blogu! Cykl pełen miłości, inspiracji ślubnych i relacji międzyludzkich. Cykl, który zainspiruje mnóstwo par narzeczeńskich do stworzenia ślubu z ich marzeń według własnej wizji. Cykl, który daleki będzie do wydawania majątku i zaciągania długów. Cykl, który przełamie tradycje i stereotypy weselne oraz uświadomi prawdziwą esencję ślubu. Miejsce, w którym poruszę tematykę związków oraz miłości, bo to właśnie o to w tym wszystkim chodzi, prawda? O miłość!




        Wszystko to oczywiście moim spostrzegawczym okiem, skromnym zdaniem i ślubną niewiedzą. Stawiam przecież dopiero swoje pierwsze kroki jako narzeczona i przyszła żona.

       Wchodzicie w to razem ze mną? Dajcie znać w komentarzach. Czekam na Waszą opinię i pomysły o czym chcielibyście poplotkować. W poszukiwaniu nowych postów z tej serii zapraszam na Fanpage Paulina G Lifestyle lub do etykiety Love, znajdującej się po prawej stronie bloga.



  Całuję, popijając idealną, sobotnią kawę!