24.08.2016

Być kobietą...




       Przeglądając ostatnio blogi i inne artykuły, ze zdumieniem stwierdziłam, jak wiele kontrowersyjnych opinii jest na temat bycia kobietą. Marudzenie, narzekanie, wyliczanie aspektów, w których to faceci mają lepiej, łatwiej, szybciej… Czytając to wszystko miałam wrażenie, że obserwuję wojenną sprzeczkę, której celem jest udowodnienie jak bardzo my kobiety jesteśmy poszkodowane.

       Czy na pewno?


       Nie mogłam przejść obok tego obojętnie, dlatego też postanowiłam stworzyć listę faktów, które czynią mnie szczęśliwą kobietą. 




1.    Mogę bawić się i eksperymentować.


       Jestem kobietą. – To znaczy, że mam totalne przyzwolenie na to, aby moja szafa pełna była sukienek, spódnic, spodni długich i krótkich, kombinezonów i wszelakiego rodzaju różności, które mam ochotę ubierać. Przyzwalam sobie na noszenie kwiatowych bluzek, wzorzystych spódnic, rozkloszowanych spodni, zwiewnych sukienek, głębokich dekoltów, odkrytych pleców, dopasowanych rurek… Mogłabym wymieniać bez końca! Co więcej odzież damska jest tańsza, a wyprzedaże są znacznie częściej, niż dla męskiej garderoby!
       Cała zabawa tkwi również w wyborze torebek, butów i akcesoriów. Duże torby lub małe kopertówki, plecaki, botki, szpilki, a nawet zwykłe buty sportowe, biżuteria w ogromnej gamie kolorów. Jak śpiewa Alicja Majewska: „Być kobietą, być kobietą (…) Mieć z pół kilo biżuterii, kapelusze takie duże i od stałych wielbicieli wciąż dostawać listy, róże…” - a więc bawmy się, ale ze zdrowym rozsądkiem Drogie Panie !



       

       Eksperymenty dotyczą również rewelacyjnych kosmetyków, które tylko ułatwiają moje życie codzienne i podkreślają urodę. Słodkie pomadki, tusze do rzęs, czy pędzelki zawsze sprawiają mi dobrą zabawę, niczym mała dziewczynka, odkrywająca świat dorosłych kobiet.




       Kolejny fakt, czyniący mnie bardziej kobiecą to domowe SPA, które mogę urządzać sobie nawet kilka razy w tygodniu. Nakładane na moje ciało masło orzechowe lub kakaowe, masujące peelingi, delikatne emulsje, żele i oliwki, świeczki zapachowe, dodające romantycznej i relaksującej atmosfery. Typowo kobiece, prawda?



       2.   Głowa i serce pełne myśli, uczuć i emocji.

       Dostałyśmy wspaniały dar! Prezent, którym jest empatia i wnikliwość w szczegóły. Myślę, że to właśnie to definiuje kobiety. Zdolność do precyzyjnego zrozumienia i troska. Jesteśmy ekspertkami emocji, mistrzyniami w dziedzinach związków i relacji międzyludzkich. Znam wiele żartów i ironicznych historii o tym, jak to kobiety ciągle wahają się i mają trudności w podejmowaniu decyzji. Faktycznie, mamy w naturze skłonność to dużych analiz i pytań „co by było gdyby” , ale ja to lubię. W pełni akceptuję i potrafię czerpać z tego korzyści. Uwielbiam mój kobiecy świat, pełen emocji ( jako mała zbuntowana dziewczynka aż po dojrzałą kobietę), bogaty w szczegóły od tych błahych, czy torebka powinna pasować do butów, do najgłębszych życiowych przemyśleń.





       Kobiety! Mamy to wspaniałe światło! 
Zauważamy i czujemy znacznie więcej, więc dajmy się ponieść analizom, świat jest wtedy o wiele ciekawszy i piękniejszy. 
Odbierzmy to jako prezent.



       3. Delikatna i krucha jak porcelana.


       Wiem, że idea romantyczna już dawno za nami i żyjemy w czasach zagorzałych feministek, ale nie potrafię wyobrazić sobie świata bez kobiecości. Gdzie podzialiby się Ci wszyscy męscy bohaterowie przynoszący kwiaty i otwierający drzwi dla płci pięknej? Jak mogliby stać się bohaterami, gdyby nie było księżniczek, czekających na nich w swoich wieżach? Przecież wtedy nie ma już dla kogo zabijać smoka.


       Absolutnie nie sugeruję, że kobiety mają nagle stać się dumnymi księżniczkami i biernie czekać na księcia z bajki.  Dostałyśmy wspaniały dar i powinnyśmy z niego korzystać, jednak tym samym pozwólmy sobie być właśnie jak porcelana- piękna, krucha i wartościowa. Możemy czuć się tak kobieco, gdy mężczyzna otwiera przed nami drzwi lub wita nas małymi niespodziankami. Kwiaty, czekoladki, piosenki grane dla nas na gitarze- tak pięknie jest być kobietą!





       4. Nie muszę być lalką Barbie.


       Jestem kobietą.- To wcale nie oznacza, że mam ciągle chodzić w szpilkach i makijażu na twarzy. Nie muszę podporządkowywać się ogólnym „normom”, że może kobiecie nie wypada? Wypada wszystko! Mogę chodzić na siłownię i bawić się ciężarkami, wypada mi próbować boksu, a nawet czuć adrenalinę podczas szybkiej jazdy samochodem lub motorem. Nie muszę być zawsze elegancka i tak wrażliwa- wręcz przeciwnie! Mogę założyć strój i zwinnie biegać z bronią w dłoni na PaintBallu. Mogę realizować się zawodowo i rozwijać na każdej płaszczyźnie, jaka mi się zamarzy!

        
       Jestem kobietą!- brzmi dumnie.

A wy moje kochane? Jak odbieracie swoją kobiecość?

Czy chciałybyście urodzić się w ciele płci męskiej?

Czekam na Wasze komentarze!







19.08.2016

Co warto zobaczyć w Taipei?





       Przemierzając uliczki Taipei, zdałam sobie sprawę, że za niespełna dwa tygodnie opuszczam Tajwan! Natychmiast pojawił się uśmiech na mojej twarzy, poczułam dreszczyk podniecenia na myśl o nowych podróżach i poznawaniu świata. Tym samym dziwny smutek nawiedził moje serce. Nigdy nie przychodzi mi łatwo żegnanie miejsc, ludzi i nabytych przyzwyczajeń. We wcześniejszym poście Taipei- mój drugi dom pisałam, dlaczego własnie ta wyspa dostała tak ważne miano. Dzisiaj chciałabym rozszerzyć ten wpis i pokazać Wam stolicę z bardziej turystycznego punktu.

       #1. Memorial Hall Chiang Kai- Shek.
 Budynek wzniesiony  ku pamięci byłego prezydenta, jego pomnik znajduje się w głównej części hali. Do wejścia prowadzą 2 rzędy po 89 schodów. Jest to liczba upamiętniająca wiek zmarłego Chiang Kai-Shek. Nieprawdopodobne, jak Tajwańczycy oddają hołd temu miejscu! Co godzinę odbywa się tam zmiana warty przy czuwaniu, a atmosfera pełna jest powagi i szacunku. Bardziej malowniczą częścią jest ogromny ogród oraz  typowe azjatyckie budynki teatrów i muzea.





      




       #2. Pałac prezydencki. 
Jeden z najbardziej okazałych budowli. Zawsze, gdy przejeżdżam obok sprawia wrażenie tak eleganckiego i wyniosłego. Zbudowany został w latach 1912-1919, w czasach, gdy Tajwan należał do kolonii japońskich, stąd też cała architektura zadziwia japońskim stylem. Obecnie pałac jest siedzibą prezydenta. 


      






       #3. Świątynie.

 Nie sposób jest zliczyć jak wiele jest ich na całej wyspie! Ogromne budowle, otoczone smokami, azjatyckie wzory, kadzidła, rzeźby oraz kolumny. Setki kolorów i zdobień. Według danych CIA w 2014 r. liczono, że na Tajwanie było 93%  buddystów i taoistów. Tak więc kultura tego państwa bogata jest w liczne świątynie, kulty, wierzenia i tradycje zupełnie mi obce! Dowodem tego są chociażby palone banknoty  i specjalne ołtarze z jedzeniem wystawione dla duchów. Mają one na celu udobruchanie ducha, aby nie zagościł on w domu Tajwańczyków.


       







      #4. Schillin i Rahoe Night Market. 
W poście Taipei- mój drugi dom wspominałam o magicznym sposobie na zakupy oraz tradycyjnych potrawach, które możemy dostać własnie na nocnych marketach. Dwa powyższe miejsca są jednymi  największych i tym samym najpopularniejszych na Tajwanie. Zachwycają różnorodnością, stylem i smakiem. Można spróbować tu typowego huoguo. Jest to restauracja, w której sami możemy poczuć się jak kucharze. Na środku każdego stołu znajdują się palniki a na nich wielkie garnki. To my decydujemy jakie składniki wrzucamy, i jak długo gotujemy.  Tajwańczycy uwielbiają przesiadywanie w knajpach, restauracjach lub nawet grille uliczne.  

      

       
       #5. Daan Park. 

Nie wyobrażam sobie miasta bez parku. Tajwańczycy bardzo cenią sobie zdrowy tryb życia i zieleń, dlatego też Daan Park znajduje się w samym środku miasta. Wydawałoby się, że lokalizacja jest fatalnym pomysłem, bo kto chciałby odpoczywać lub uprawiać sport w pobliżu ruchu ulicznego, zanieczyszczeń i hałasów. Mylne pojęcie! Park jest tak ogromny, że zagłębiając się w ścieżki ma się wrażenie, że nagle przenosimy się do lasu. Cisza, spokój, wszędzie, dosłownie wszędzie dookoła zieleń! Dla faworytów przyrody to miejsce będzie idealne. Bardzo często spotykam tutaj fotografów, którzy za wszelką cenę starają się uwiecznić na zdjęciu gatunki ptaków i ich codzienne życie. 

        



Park jest miejscem spotkań, relaksu, gimnastyki, pikników itp. W godzinach porannych można zobaczyć grupy Tajwańczyków uprawiających tai chi. Są to powolne, harmonijne ruchy, wprawiające umysł i ciało w  stan odprężenia. Wiele razy przystawałam w biegu do pracy, aby obserwować to orientalne przedstawienie. Daan Park jest zdecydowanie miejscem, gdzie można odpocząć, odciąć się chociaż na chwilę od tłocznych ulic, aby zaraz potem... znów wyruszyć na zwiedzanie! 


      



       #6. Sklepy 7-eleven. 


 Międzynarodowa sieć sklepów spożywczych. Będąc w Taipei nie sposób jest ich nie zauważyć. Są dosłownie wszędzie, przy skrzyżowaniach ulic, wśród tłocznych miejsc, a także wąskich uliczkach, gdzie wydawałoby się nie można znaleźć nic.  Z codziennego życia tutaj wiem, że 7-eleven jest wszędzie i o każdej porze. Sklepy otwarte są 24 h na dobę, nie ma znaczenia czerwona kartka w kalendarzu czy nawet nadchodzący na wyspę tajfun. 
Zapewne zastanawiacie się skąd wzięła się nazwa 7- eleven skoro sklepy nigdy nie są zamknięte. Podczas mojego pierwszego pobytu tutaj ta tajemnica nie dawała mi spokoju. Skąd wzięła się tak dziwnie odrębna, niepasująca nazwa? Wyszukałam w Internecie, że poprzednio sklepy otwarte były w godzinach 07: 23:00 . Mamy wyjaśnienie. Sklepy maja bardzo szeroki asortyment, można dostać tu wszelkiego rodzaju przekąski, napoje, a nawet gorącą kawę lub posiłek taki jak spaghetti, pierogi, sałatki itp. Muszę przyznać, że 7- eleven w znacznym stopniu jest moją "szkolną stołówką".  



      
        #7. Bubble tea. 

 Tajwańska herbata, której sposób przygotowania udoskonalono w latach osiemdziesiątych. Mieszkańcy Tajwanu uwielbiają pić herbatę, stąd też na przestrzeni lat napoje te są ciągle doskonalone. Do parzonej zielonej lub czarnej herbaty dodawanych jest wiele innych składników tj. mleko, świeże owoce oraz słynne bubble. Bubble to nic innego jak kulki tapioki... inaczej tapioka to skrobia z manioku- indyjskiego ziemniaka. 






Herbata serwowana może być w niezliczonej ilości smaków tropikalnych! Mango, kiwi, papaja, grapefruit,  herbata oolong , w mrożonym lub gorącym wydaniu. Można również wybrać opcję bez cukru co jak sądzę jest dodatkowym plusem na wielorazową degustację. 


 

To tylko namiastka tego, co można znaleźć w Taipei. Nadal jest setki rzeczy do opowiedzenia i pokazania. To miejsce ciągle mnie zachwyca.
       Kochani, piszcie w komentarzach, które miejsce wywarło na Was największe wrażenie i chęć zwiedzania?


Do zobaczenia w komentarzach! ;) 





11.08.2016

Believe you can and you will - O drodze na szczyt.



       Po zakończeniu sesji zdjęciowej dla biżuterii Mikimoto przeniosłam się w odrobinę inny świat. Drogocenne diamenty na dłoniach, perły zdobiące moją szyję. Całość dopełniały suknie od Roberto Cavalli i Michael Kors. Białe, czerwone, piórkowe, lśniące, skrzące się... ah! Wracałam do domu niczym na skrzydłach. Mój żółty rower sprawiał wrażenie dość niestabilnego, ponieważ na każdym kroku dziwnie skrzypiał i chwiał się. Jednak ja miałam uczucie, jak gdyby karoca prowadziła mnie do domu. Promienie słońca dodawały uroku miastu, przechodnie życzliwie uśmiechali się do mnie, a ja mknęłam pomiędzy gwarem ulicznym. Gdy dotarłam do domu nie spodziewałam się tak dynamicznej zmiany! - ,,Co powiesz na wycieczkę w góry?"- wyparował mój chłopak. Góry?!?! Na litość boską jest 38 stopni na zewnątrz, a ja dopiero wyskoczyłam z kiecek od Korsa! Już wyobrażałam sobie całą wyprawę przez dżunglę, tysiące owadów, obolałe nogi. Krew, pot i łzy. Całe szczęście kieruję się zasadą "Carpe diem", więc godzinę później wyruszyliśmy w podróż. Była to jedna z najlepszych decyzji! Nie mogłam wyobrazić sobie lepszej zabawy, a tym samym pojawiła się inspiracja na nowy post...




       Przede wszystkim, jakie miejsce wybraliśmy? 
Elephants Mountains. Jedne z najpopularniejszych gór położonych blisko Taipei. Ułatwiony dojazd, a także idealny widok na panoramę miasta (oczywiście łącznie z Taipei 101) sprawia, że szlaki nieustannie przyciągają turystów. Tłumy gromadzą się najczęściej wieczorem, aby podziwiać zachód słońca, rannych ptaszków nie brakuje również o świcie. Widoki z góry są fascynujące, ale... o tym jeszcze nie wiemy, dopóki nie wdrapiemy się na szczyt. Do dzieła! 





       Wygląda przerażająco, prawda? Tysiące piętrzących się schodów, temperatura przekraczająca 35 stopni i schody, schody. W prawo, lewo... nadal w górę po schodach. Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszy jak go malują. Całą wędrówkę umilaliśmy sobie z Jahdai rozmową i żartami.



     
       Czy zdarzyło się Wam narzekać na jakość życia, na upadki, na przeciwności losu, zbyt długą i ciężką drogę w górę? Czy zastanawialiście się, czy wysiłek przez Was włożony nie idzie na marne? Czy często chcieliście się poddać i zawrócić? Myślę, że każdy z Was może odpowiedzieć twierdząco na chociaż jedno z postawionych przeze mnie pytań. Ja również... 
       Często nękają mnie wątpliwości, czy to co robię jest słuszne? Czy sposób w jaki postępuję jest właściwy? Czy to co robię ma jakikolwiek sens? Czy moje działania dokądś mnie prowadzą? Właśnie tam, między setkami schodów uświadomiłam sobie, że TAK!  Nagle schody stały się symbolem życiowej wędrówki, a ból moich nóg lekcją. Stopnie niezmiennie wyrastały przede mną, ale nie napawały mnie lękiem. Wiedziałam, że muszę po prostu iść naprzód. Z każdym uniesieniem stopy w górę stawałam się silniejsza, bogatsza w pewne doświadczenie. Mimo słabszych momentów wiedziałam, że nie mogę się poddać. Wiedziałam, że na szczycie czeka mnie coś niesamowitego, a strome schody są tylko narzędziem do przygotowania mnie na spektakularne przedstawienie. Nie myliłam się. Po wejściu na szczyt moim oczom ukazała się panorama miasta. Małe budyneczki i światła, dodające uroku. Ponad to wszystko wyrastał Taipei 101. Wydawał mi się taki mały! Zachód słońca przyozdabiał niebo w złoto różowe kolory. Zaniemówiłam z wrażenia. 



       -To jest to.- Pomyślałam.- Właśnie dlatego kocham życie! 

       Na swych drogach życiowych spotykamy wiele przeciwności losu. Miewamy momenty, gdy jedyne na co mamy ochotę to poddać się, zawrócić. Być może żal lub rany w naszych sercach sprawiają, że czujemy się bezsilni, widok stromych schodów przyprawia nas o mdłości. Chcemy uciec, poddać się... Decyzja należy do nas... Jednak przykład mojej wspinaczki w górach pokazuje, że wszystkie zmagania i lekcje życiowe prowadzą nas na szczyt. 




5.08.2016

Taipei- mój drugi dom.




       Kiedy moje stopy po raz pierwszy dotknęły tajwańskiej ziemi, pomyślałam: "Co ja tutaj robię? Chcę wracać do domu!" Uderzająco gorące powietrze sprawiało, że czułam krople potu na całym ciele, kosmyki włosów na głowie skręcały się żałośnie od zbyt dużej wilgoci, a powietrze wdychane do moich płuc było niczym opary z sauny. "Co ja tutaj robię?!?" - powtarzałam prawie każdego dnia. Pamiętam przerażenie towarzyszące mi zaraz po lądowaniu. Tłumy niskich, skośnookich ludzi, tłoczne ulice, zgiełk, hałas, chińskie znaczki na budynkach, bilbordach i w sklepach. Azjaci, którzy nie wysilali się, aby mówić po angielsku. Moje pierwsze dni w Taipei były walką o przetrwanie, a przynajmniej tak to sobie wyobrażałam. Mieszkania z niskimi sufitami, małe okna i zbyt blisko osadzone budynki. Często miałam wrażenie, że moi azjatyccy sąsiedzi doskonale mogą obserwować mnie z kanapy ich salonu. Czułam się jak za duża porcelanowa lalka, włożona do zdecydowanie za małego domku. Wszyscy krzyczeli z szeroko otwartymi oczami: "You are soooo tall!" Nie zliczę ile razy zostałam poproszona o zrobienie sobie z nimi zdjęcia. Myślę, że to byli moi pierwsi fani haha ;D  
       Pierwsze znajomości, castingi, sesje zdjęciowe, paniczne momenty, gdy gubiłam się na skrzyżowaniach chińskich ulic, jedzenie i dziwne, nieznajome zapachy... To wszystko delikatnie szeptało mi "Daj się oczarować". Niewątpliwie z biegiem czasu Taipei stało się dla mnie nadzwyczaj magiczną wyspą.
        Przede wszystkim to własnie tutaj moja droga złączyła się z kimś wyjątkowym. Poznałam mojego obecnego chłopaka, tworząc naszą historię na tle tajwańskich krajobrazów. Do tej pory jesteśmy nierozłączni. Coś, co utwierdza mnie w przekonaniu, że magia jest w życiu każdego z nas! Trzeba tylko pozwolić jej wejść. 



       Na zdjęciu wpatrzeni w siebie.... a za nami dumnie piętrzy się Taipei 101! Jeden z najwyższych budynków świata, liczący prawie 510 m wysokości. Nieodłączny element miasta, gdzie odbywa się wiele ważnych imprez okolicznościowych, punkt obserwacji dla turystów, miejsca domów mody tj Channel, Prada, Louis Vuitton, popularne pokazy fajerwerków noworocznych. Wieżowiec jest w  moim sercu nieusuwalną częścią wspomnień i obecnego życia tutaj. Jego urok towarzyszy mi każdego dnia w drodze do pracy, leniwe niedziele, gdy spaceruję u jego stóp, racząc się podniosłą atmosferą i widokiem zapierającym dech w piersiach. Zdawałoby się, że widziałam już tą budowlę tysiące razy, jednak zawsze zaskakuje mnie na nowo. Eleganckie oświetlenie w ciągu nocy, duma, z jaką patrzy na ludzi i inne budyneczki, stojące obok. Często zatrzymuję się w pobliżu, aby wzdychać do niego w miłosnym uniesieniu. Jestem przekonana, że wieżowiec ma świadomość, że to właśnie on pełni honory tego miejsca... Chyba właśnie w taki sposób mogłabym ująć obecność Taipei 101. Nieodłączny.  





       Kolejną rzeczą, jaka urzeka mnie w Taipei to nocne życie. Wcale nie mam na myśli setek klubów, bębniącej muzyki i eskapad toczących się ludzi. To miejsce jest inne i właśnie za to je kocham. Uwielbiam wychodzić z domu późnym wieczorem. Temperatura powietrza spada o kilka stopni i wreszcie jest czym oddychać, wiatr delikatnie pieści moją skórę, wszystko dookoła wydaje się tak uspane. Znikają samochody, cichnie gwar skuterów, ludzie nagle zwalniają... Biorę wtedy rower i zwyczajnie jadę przed siebie. Obserwuję otaczający mnie ruch i wiem, że już niedługo przeniosę się w zupełnie inną krainę. Słyszę tylko szelest roślin, znajdujących się praktycznie wszędzie, śpiewające ptaki i odgłosy owadów, o których do tej pory nic nie wiem. W tak tropikalnym klimacie jest ich tysiące! 



       Nocne życie dla wielu Tajwańczyków oznacza spokojny spacer przy świetle księżyca lub wycieczki rowerowe. Można zobaczyć wtedy zakochane pary, grupy przyjaciół, starsze osoby, bawiąc się z ich pupilami. Wielu z nich również uprawia sport za co chylę im czoła! Nie wyobrażam sobie biegania lub innego rodzaju gimnastyki w środku nocy. Chyba właśnie to ci ludzie sprawiają, że czuję się tak bajkowo. Zupełnie inny wymiar rzeczywistości!



      
       Bardzo popularne są tutaj tzw. night market.  Która z nas nie chciałaby mieć możliwości do robienia zakupów nocą? Zero nerwowego biegania w obawie, że już niedługo sklep zostanie zamknięty. Ten dreszczyk emocji, kiedy mąż lub chłopak spokojnie może spać, a Ty masz całą noc na buszowanie po sklepach. Night market przeważnie jest ogromnym bazarkiem ulicznym, na którym można kupić praktycznie wszytko. Największą radość sprawia mi wyszukiwanie stylizacji, są one tak odmienne! Każdy sklepik ma odrębną atmosferę, styl i trend. Zdecydowanie lepiej bawię się podczas takich zakupów. Daję się wtedy ponieść mojej wyobraźni i własnej kreatywności. Zapominam o znanych markach, które dyktują co jest fashion, nie pamiętam również o markach takich jak Bershka lub Zara. Po prostu idę na night market i bawię się stylizacjami różnych trendów. 
       Street food to bardziej tradycyjna część night marketu. Uliczki pełne tajwańskich potraw, przekąsek lub świeżych soków. Można dostać tu dosłownie wszystko! Najbardziej popularne są little barbecue, czyli nasze polskie szaszłyki, wykonane na ulicznym wielkim grillu. Wizyta na takiej ulicy grozi automatycznym atakiem głodu, zwłaszcza po udanych zakupach! 
       Wspominając o jedzeniu, nie mogłabym zapomnieć o dumplings. To tradycyjne tajwańskie pierogi i jak dla mnie jedne z najlepszych potraw tutaj! Delikatne ciasto i oryginalne farsze sprawiają, że nie mogę się im oprzeć. Jest wiele propozycji podania pierogów. Są oczywiście smażone i gotowane, jednak to nadzienie pełni najważniejszą rolę... warzywne, mięsne, curry, koreańskie, a nawet z krewetkami. Palce lizać! 



        Nie da się również ominąć przecznic pełnych świeżych owoców, które należą do moich ulubionych. Kuszące kolorem, wyglądem i zapachem wypełniają tłoczne bazarki. Muszę również stwierdzić, że owoce tropikalne mają zdecydowanie inny smak, niż te które jem w Polsce. Mango jest zdecydowanie słodsze i barwniejsze, natomiast banany ciemniejsze, o bardziej mazistej konsystencji. Jakkolwiek owoce to produkty, które sprawiają uśmiech na mojej twarzy, więc w każdej postaci są dla mnie idealne.





       Jednak nie mogłabym nazwać Taipei moim drugim domem, gdyby nie otaczający mnie ludzie. To właśnie oni sprawiają, że czuję ujmujące ciepło na myśl o tym miejscu. Ich życzliwość, otwartość i codzienny uśmiech na twarzach zachęca mnie do kolejnych powrotów na wyspę. Tajwańczycy roztaczają magiczną aurę wokół siebie, tak pomocni, życzliwi i naturalni. Po prostu. To miejsce pozwala mi również zwolnić, zapomnieć na chwilę, że nie jestem tylko zabieganą modelką pomiędzy castingami, a sesjami zdjęciowymi. Każdego dnia spaceruję po ulicach Taipei szepcząc "Jestem szczęściarą, że mogę tu być." 





.